To nie było trudne.
Zrobiła to w zasadzie spontanicznie.
Postawiła prawa nogę , lewa należało odepchnąć się kilka razy.Trzy razy.Potem jeszcze ze trzy .
Do pewnego momentu nad wszystkim panowała, chociaż wcale tego nie chciała.
Rozpędzała się, coraz bardziej i bardziej...ciągle i znowu.
Szybciej , aż dogoniła moment gdy nic już od niej nie zależało.
To był swego rodzaju piękny stan.
Wiatr początkowo tylko muskał delikatnie , potem pieścił i targał jej włosy, których od dawna nikt nie dotykał tak jak chciała.
Nie wiedziała ile to potrwa, teraz oddała się jemu -wiatrowi a czas stał się nieważny.
Czuła tylko wiatr we włosach, była tym wiatrem.
Cala.
Calusienka.
Byla kochanką wiatru.
Rozpędzona, nie chciała widzieć , zamknęła oczy by czuć jeszcze bardziej, bardziej doświadczać, by być monsunem , huraganem, tornado.
Nie wie jak to się stało, czy wyjechał ktoś, czy to było drzewo jedno z tych starych pięknych drzew w jej Radości.
Zamarła, już nie pędziła.
Czuła nadal.
Czuła jak coś utula jej twarz, otula, mokrym ciepłem.
Krew wypływała z ucha, ust...szumiała.
To była pieszczota jakiej nie zaznała od dawna.
Pierwsza i zarazem
ostatnia taka pieszczota.
Z nikim nie musiała się tym dzielić...ten jeden jedyny raz w życiu.
W życiu?
Tak- to ciągle było życie, chociaż nie wiedziała jak długo jeszcze.
A więc to się stało?-
odważyłam się sięgnąć po więcej - mówiła w myślach do siebie albo to zewnętrzny głos mówił do niej że środka.Trudne to było teraz do ustalenia i chyba najmniej istotne.
Mała uśmiechnięta dziewczynka na trójkołowym rowerku spoglądała jej w twarz że zdziwieniem by za chwilkę ustąpić miejsca równie zadziwionej i nieco zaniepokojonej a jednocześnie
zadziornej, krótkowłosej o wyglądzie chłopaka , ze strupkiem na kolanie .
Biegła po parkowym murku by zaraz skoczyć w górę opadłych liści.
Szelescily , szumiały w głowie by zaraz zmienić się w dźwięki Sonaty księżycowej granej przez nastolatkę na klawiszach.
Muzyka momentami stawała się głośna,znów całą ona była ta muzyka.
Wylewała się z głowy przez usta i ucho tworząc niepowtarzalne requiem.
Zostało skomponowane tylko dla niej.Ten jeden jedyny raz. Był czas by napawać się tym, ta wielkością .
Tańczyła w pierwszym rzędzie na egzaminie końcowym by zaraz potem zobaczyć dwie kreski na teście i dziecko przy piersi, dyplom ukończenia studiów i poczuć zapach piasku na Copa Cabana, zupełnie taki sam jak w jej kraju.
Jego pierwszego i każdego z osiemnastu kochanków, ta ostatnia wiadomość, ostatni strzęp głosu, dotyk dłoni , która puszcza i oddala się czasem nawet bez pożegnania.
Na końcu szedł
Anioł - chyba Stróż , który nie dał rady i teraz czuł się porażką.
Nie mają odwagi popatrzeć sobie wzajemnie w oczy, mijają się tylko w tym wąskim przejściu , które dzieli od...
samotności, niebytu.
Tulenie wiatrem i ta pieszczota , ostatnia pieszczota własną krwią.
Ciężkie ciało, którego nie czuje.
Nie czuję już nic ...
I już nic nie ma.
Wiedziała ,że jedyny , który na nią czekal jest blisko.
Wybacz mi Boże!- już nie mogłam dłużej, to byłoby zbyt bolesne.
Zrozumie?
miała nadzieję.
Czy odrzuci tak jak każdy inny?
Przytuli?czy odtrąci jak oni?
Może jednak nie?
może jednak poprostu to już nieważne ?
Może jednak to już nie jest życie ?
Pieszczota.
Nie ma już nic , bólu też.
Udało się.
Nareszcie, znowu wygrała i nie musiała już udowadniać nikomu niczego, samej sobie też nie.
Nie żyła, nie była już , już nie bolało.
Na jej twarzy pozostał uśmiech , wspomnienie pierwszej i ostatniej takiej pieszczoty, która nie musi dzielić się z nikim.
Tak wygląda Radość.
Tak wyglądałoby zakończenie mojej powieści o Radości gdybym kiedykolwiek ją rozpoczęła.
Czy na prawdę dalej uważacie ,że to dobry pomysł?
Czy lepiej zostać przy preclach i blurbach?