Przejdź do głównej zawartości

Radosc10

To nie było trudne.
Zrobiła to w zasadzie spontanicznie.
Postawiła prawa nogę , lewa należało odepchnąć się kilka razy.Trzy razy.Potem jeszcze ze trzy .
Do pewnego momentu nad wszystkim  panowała, chociaż wcale tego  nie chciała.
Rozpędzała się, coraz bardziej i bardziej...ciągle i znowu.
Szybciej , aż dogoniła moment gdy nic już od niej nie zależało.
To był swego rodzaju piękny stan.
Wiatr początkowo tylko muskał delikatnie , potem pieścił i targał jej włosy, których od dawna nikt nie dotykał tak jak chciała.
Nie wiedziała ile to potrwa, teraz oddała się jemu -wiatrowi a  czas stał się nieważny.
Czuła tylko wiatr we włosach, była tym wiatrem.
Cala.
Calusienka.
Byla kochanką wiatru.
 Rozpędzona, nie chciała widzieć , zamknęła oczy by czuć jeszcze bardziej, bardziej doświadczać, by być monsunem , huraganem, tornado.
Nie wie jak to się stało, czy wyjechał ktoś, czy to było drzewo jedno z tych starych pięknych drzew w  jej Radości.
Zamarła, już nie pędziła.
Czuła nadal.
Czuła jak coś utula jej twarz, otula, mokrym ciepłem.
 Krew wypływała z ucha, ust...szumiała.
To była pieszczota jakiej nie zaznała od dawna.
Pierwsza i zarazem
ostatnia taka pieszczota.
Z nikim nie musiała się tym dzielić...ten jeden jedyny  raz w życiu.
W życiu?
Tak- to ciągle  było życie, chociaż nie wiedziała jak długo jeszcze.
A więc to się stało?-
odważyłam się sięgnąć po więcej - mówiła w myślach do siebie albo to zewnętrzny głos mówił do niej że środka.Trudne to było teraz do ustalenia i chyba najmniej istotne.
Mała uśmiechnięta dziewczynka na trójkołowym rowerku spoglądała jej w twarz że zdziwieniem by za chwilkę ustąpić miejsca równie zadziwionej i nieco zaniepokojonej a jednocześnie 
 zadziornej, krótkowłosej o wyglądzie chłopaka , ze strupkiem na kolanie .
Biegła po parkowym murku by zaraz skoczyć w górę opadłych liści.
Szelescily , szumiały w głowie by zaraz zmienić się w dźwięki Sonaty księżycowej granej przez nastolatkę na klawiszach.
Muzyka momentami stawała się głośna,znów całą ona  była ta muzyka.
Wylewała się z głowy przez usta i ucho tworząc niepowtarzalne requiem.
Zostało skomponowane tylko dla niej.Ten jeden jedyny raz. Był czas by napawać się tym, ta wielkością .
Tańczyła w pierwszym rzędzie na egzaminie końcowym by zaraz potem zobaczyć dwie kreski na teście i dziecko przy piersi, dyplom ukończenia studiów i poczuć zapach piasku na Copa Cabana, zupełnie taki sam jak w jej kraju.
Jego pierwszego i każdego z osiemnastu kochanków, ta  ostatnia wiadomość, ostatni strzęp głosu, dotyk dłoni , która puszcza  i oddala się  czasem nawet bez pożegnania.
Na końcu szedł 
Anioł - chyba Stróż , który nie dał rady i teraz czuł się porażką.
Nie mają odwagi popatrzeć sobie wzajemnie w oczy, mijają się tylko w tym wąskim przejściu , które dzieli od...
samotności, niebytu.
 Tulenie wiatrem i ta pieszczota , ostatnia pieszczota własną krwią.
Ciężkie ciało, którego nie czuje.
Nie czuję już nic ...
I już nic nie ma.
Wiedziała ,że jedyny , który na nią czekal jest blisko.
Wybacz mi Boże!- już nie mogłam dłużej, to byłoby zbyt bolesne. 
Zrozumie?
miała nadzieję.
Czy odrzuci tak jak każdy inny?
Przytuli?czy odtrąci jak oni?
Może jednak nie?
może jednak poprostu to już nieważne ?
Może jednak to już nie jest życie ?
Pieszczota.
Nie ma już nic , bólu też.
Udało się.
Nareszcie, znowu wygrała i nie musiała już udowadniać nikomu niczego, samej sobie też nie.
Nie żyła, nie była już , już nie bolało.
Na jej twarzy pozostał uśmiech , wspomnienie pierwszej i ostatniej takiej pieszczoty, która  nie musi dzielić się z nikim.
Tak wygląda Radość.



Tak wyglądałoby zakończenie mojej powieści o Radości gdybym kiedykolwiek ją rozpoczęła.
Czy na prawdę dalej uważacie ,że to dobry pomysł?
Czy lepiej zostać przy preclach i blurbach?

Popularne posty z tego bloga

22. Kobieta z Kamienia

Właściwie to niewiele miałyśmy kontaktu a jednak jest chyba najbardziej tajemnicza postacią tego dramatu. Niewiele o niej wiem ale intryguje jak mało kto. Pojawiła się na samym początku naszego razem z panem,,X,, Wyświetlała się na ekranie jego telefonu z 50 razy dziennie albo i więcej.  Bylo to gdy był pierwszy raz z nami na wycieczce...a ona dzwoniła i dzwoniła ...a on nie odbierał i nie odbierał. W końcu odebrał ....mowil ,że nie może teraz rozmawiać,że jest na wycieczce ze znajomymi. Przypomne , że znajomi to ja, ja i dzieci to już w wersji pana ,,x,,dla postronnych osob cala ekipa. No więc był z ekipą kiedy ona dzwoniła z problemami, prosiła o rozmowę. On nie miał zamiaru.Nie miał czasu ,nie mial serca...teraz to znam...wtedy uśmiechał się i przytulał mnie. Podczas  któregoś z następnych wyjazdów kobieta z Kamienia pisała ...wreszcie opowiedział mi ,że to młoda i brzydka kobieta, że jest chora i dlatego do niego pisze i wydzwania. Ze cierpi na jakąś chorobę psychiczną

Mysli

 Pani, że oni się z tym wszystkim jakoś kryli? Nie...ona wrzucała fotki u siebie, u niej to oni  sobie spacerowali bez zażenowania. U niego na parafii to może i się kryli trochę tylko. W Świerklańcu spacerki,to było na porządku dziennym. Wspólne wybieranie wspólnego samochodu. Wakacje?proszę pani to ja zabierał. Wykorzystał , że dziewczyna bez ojca wychowana, że matka nie była bogata, bieda w domu to jej fundował.  Zaczęło się gdy miała nie całe  15lat i trwało dobrych kilka. To już była jego druga parafia, babcie ofiary nosiły, intencje były to i urlopy, wyjazdy, baseny. Ta dziewczyna teraz ma 33lata on 51.Ona nigdy nie ułożyła sobie życia ,chyba nie potrafi po czymś takim co ja spotkało z rąk księdza. Ja walczyłam o Kasie, dwa razy sprawa trafiła do kurii w Katowicach . Gdy było z nią na prawdę źle wtedy kilka osób , w tym ja zjawiliśmy się na probostwie w Swietej Trójcy  na Szarleju w Piekarach. Wtedy Ks Krzysztof Holynski zdziwił się, nawet bardzo ale przyjął nas spokojnie, że skup

List otwarty do Arcybiskupa Adriana Galbasa

       Szanowny Księże Arcybiskupie! Jestem bliską krewną błogosławionego ks Jana Machy i ważna jest dla mnie Jego misja. Jestem też córka, matką samotnie wychowującą dzieci, nauczycielką, teologiem i od niedawna dziennikarką a także osobą chorą na raka i inną chorobę przewlekłą oraz byłą kochanką KS Krzysztofa Holynskiego.  Krzywdę, jaka spotkała mnie ze strony tego kapłana diecezji katowickiej jak i całego kościoła czyli świeckich i duchownych w naszej archidiecezji  opisałam w swojej książce pt,Dziewczyna w glanach, Bóg w Vegas". Książka dobrze się sprzedaje , co bynajmniej nie jest tożsame z dużym dochodem ale cieszy się ogromnym zainteresowaniem, zwłaszcza w tych parafiach, w których swoją posługę pełnił  a raczej siał zgorszenie ten człowiek. W 2019roku KS Krzysztof skontaktował się ze mną i od tego czasu szukał kontaktu nieustannie, zapraszał mnie do siebie na plebanię, proponował wyjazdy, organizował wycieczki i wakacje dla mnie i moich dzieci.  Wyznawał mi miłość, mówił o