Jest ze mnie...ale co poradzić.
Budzę się zwykle o 5 jeśli mój budzik zadzwoni, ale w praktyce to wygląda tak , że coraz wcześniej się budzę czyli jest wtedy godzina 4 albo nawet 3 nad ranem i wcześniej.
Mój zegar biologiczny tak się przestawia, że niedługo to chyba przestanę się kłaść zupełnie bo w sumie to po co?
Przed założeniem szkieł kontaktowych bywa, że w ciemności wdepne w kałuże sikow jakiegoś mojego zwierza, z którym wczoraj przecież spacerowałam do późna i opróżniał swój szanowny pęcherz ciągle i ciągle.
Mam mało czasu więc rzucam kawał ręcznika papierowego na żółta plamę, stawiam wodę na kawę.
Zaglądam do lodówki- tam znów nie ma mleka chociaż wczoraj kupowałam trzy butelki. Wyparowały widać.
Myje plastry karczku bo kupiony dwa dni temu , gdy wrócę to będzie za późno, nie będzie czasu, wkładam więc do piekarnika w naczyniu żaroodpornym, nastawiam najpierw na 270 stopni potem podlewam woda.
Do 6.30sie udusi.
Szukam skarpetek, były tu jeszcze wczoraj , zwinięte w kłębek ,wyjmowalam z szuflady, kładłam razem z resztą ciuchów ... wszystko jest, skarpetek nie ma.
O godzinie 6.00 zaczynam więc wierzyć w skarpetkowe potwory z książek dla dzieci.
Szykuję śniadania do szkoły dla wszystkich, siebie też , bo w szkole, w której pracuję to muszę zjeść jak górnik , taka głodna jestem i nic na to nie poradzę.Napelniam bidony, bywa że czasem pomyle coś.
Patrzę nerwowo na zegar- kurcze późno .
Ostatnie 15 minut z psem a przecież mądre książki pisały , że powinien chodzić i obsikiwac co się da przez 20 co najmniej.Trudno.
Kot zaczepia mnie łapą, miauczy wymownie patrząc w oczy, chce saszete, no jak nic.
Otwieram , sięgam ,odrywam ,wyciskam.
Wyrzucam do zmieszanych , które trzeba wynieść , to potem... wczoraj o tej samej porze też tak mówiłam -przypomina mi się.
Świnki słyszą szelest, zaczyna się ,,kwi -kwi" i to na dwa głosy.
Odmierzam miarkę, otwieram klatkę, zauważam, że woda się skończyła .
Napełniam.
Zamykam.
Wybiegam sprawdzając czy worki na psie kupki mam że sobą.
Mam.
Idę wokół bloku.
Wracam .
Wybiegam, lecę , z jęzorem , w nerwach, w chorym porannym podekscytowaniu sama nie wiem czym.
Jestem na styk, wsiadam, siadam...mam dość.
Tak, jest 6.45 a ja mam dość.
Jadę, mijam galerie handlowe i te z obrazami, salony piękności, siłownię, baseny ale wiem , że nie mam na nie ani czasu ani siły ani pieniędzy ani już chyba w związku z tym wszystkim ochoty.
Do pracy wpadam przed godziną 8, czasem zdążę zrobić kawę , która zawsze zdąży potem ostygnąć ale to nie problem, lubię zimna, mrożona też.
Wszystko co kawowe lubię, lody, ciastka.
W pracy nie wolno mi jeść i sikać legalnie, łamię więc prawo i robię to czasami.
Nie wolno używać telefonów do swoich prywatnych spraw a do mnie dzwoni własną matką oznajmić mi , że opiekunka dzwoniła bo nie może się do mnie dodzwonić .Potem dzwoni ojciec mój własny , żeby poinformować mnie , że mama dzwoniła do niego powiedzieć , żeby zadzwonił do mnie bo ona nie może się dodzwonić, a prosiła ją o to opiekunka, która chce o coś zapytać a też nie może się dodzwonić.
Przeklinam w myślach.Z takim dobrym humorem zastaje mnie godzina 10, 12, 13...a ja nadal nie wiem gdzie są moje dzieci.
Panie emerytki i inna panie mężatki zaczynają wtedy pracę, a ja pytam się dlaczego muzyki uczy tu pani , która nie zna nut.
Opuszczam klapę pianina, piłuje czerwone paznokcie i biorę gitarę.
Dzieci gryzą, kopią, plują i biją zanim zasną .Jest godzina 14 a ja jestem tak wyczerpana , że ze zmęczenia źle się czuję.
Koleżanki z pracy, które rozpoczynały ją o godzinie 8 wraz ze mną dawno już wyrabiają nadgodziny albo pojechały do domu, bo etat świetlicowy to dużo więcej niż nauczycielski, bo tzw ludzie z ulicy zastanawiają się czy nie aplikować do świetlicy bo tam przecież się może uda wcisnąć każdemu.
Żale się koleżance z biblioteki na to świetlicowe popychanie a ona opowiada mi , że kiedyś rozmawiała z tegorocznymi maturzystkami , które przyszły coś wypożyczyć .
Koleżanka dorabia w liceum i właśnie teraz opowiada mi jak kiedyś mówi uczennicom ostatnich klas , że matura jest potrzebna a one pytają jej w pewnym momencie ,, a pani ma mature?"
Staję się jeszcze bardziej słaba, bo po co właściwie mieć na to siły? tracę sens...sens wszystkiego
0 14 dowiaduję się , że wychowawczyni, która postanowiła mi się poskarżyć na moje dziecko tym samym zawiadamia mnie , że mała ,,Kaka "jest w szkole. Cieszę się więc zamiast martwić, dziękuję Bogu , że moje dziecko powiedziało chłopcu że starszej klasy ,że jest debilem bo dzięki temu wiem,że żyje i jest bezpieczne.
Tzn było, bo przecież o 14 już dawno lekcje się skończyły a ja w pracy pobędę do 15.15 albo dłużej, potem pojadę i w domu stawie się na ok 16.30 jeśli wszystko się uda, tzn jeżeli nie będzie korków, wypadków i innych atrakcji.
Dzwoni moja mama, że tata był po dziecko ale ono już wyszło że szkoły i teraz nikt nie wie gdzie jest,potem dzwoni mój tata i opiekunka.
Otwieram śniadaniowki z podwieczorkami dla moich szkolnych dzieci i ostatkiem sił chcę być spokojna a jednocześnie silna.
Dzwoni mój syn, że stwierdzeniem , że nie ma z kim pogadać i pytaniem - gdzie ja właściwie jeste czemu tak długo mnie nie ma podczas gdy właśnie wyginął ostatni egzemplarz Zaporozca.
Sama chciałabym dowiedzieć się gdzie jestem i dlaczego nie ma mnie tam gdzie być powinnam,zawsze notorycznie, na okrągło, permanentnie.
Ciągle spóźniona na wszystko,watpiaca czy zdążę na własny pogrzeb? I po co tak długo z tym zwlekać ?
Nauczyciel brzmi dumnie ...
ale już nauczycielka świetlicy to tylko swietliczanka , coraz częściej już też zawodowa strugaczka olowa.