Przejdź do głównej zawartości

12.Bóg z Las Vegas

              W rodzinie błogosławionego żyło się nie błogosławiąc nikomu .

 Po wybudowaniu domu za ukradzione pieniądze , po zawłaszczeniu przedmiotów należących do innych, po obaleniu testamentów ze święta wola dziadków i przekupieniu kogo trzeba wreszcie rodzinka mieszka razem...oj jakie nieszczęście!...ale cóż w życiu zawsze mamy to czego boimy się najbardziej.

Nadal pielęgnuje się złodziejstwo, szkodzenie sobie i nienawiść , ale potem pierwsze ławki należą do nas , szacunek dla rodziny Błogosławionego pod tandetnym niebem z patyndekla, w innych regionach sklejka zwaną.

 To tak jakby przekroczyć bramy obozu i nagle wszystko ma podwójnie inne znaczenie...bo tu nie chodzi o pracę ani o to by być wolnym chociaż tak właśnie napisano.

Tu chodzi tylko o to,  żeby być posłusznym kościołowi katów za wszelką cenę...nieważne jaka to cena.

Nieważne kto i jaką ma rację, kto i jaką poniesie ofiarę ...nieważne, że jako kościół katolicki dawno i permanentnie mijamy się z prawdą...ważne że rośnie w siłę potęga kościoła i naszej rodziny.

Pasujemy do siebie - my zakłamana rodzina i kościół katów, tak samo dalecy od prawdy i świętości...błogosławieni nie wiadomo przez kogo ale tak jest i nic  tego nie zmieni.

Moja prababcia a matka Hanika -Anna, która znałam bo mieszkaliśmy  na tym samym  piętrze w połączonych z sobą mieszkaniach nie ogarniała domu ale miała swoją ławkę w kościele gdzie spędzała większość życia , tam niejednokrotnie spała zamiast uczestniczyć w nabożeństwie.

Może  jest tak , że im człowiek bardziej grzeszny tym więcej musi odsiedzieć?

Mam takie wrażenie, że w jej czasach kobiety nie miały neta, spa, webinarow kobiecych i voucherów na depilację okolic bikini , nie istniały telewizje sniadaniowe ...gdzie więc miały wyjść ? odpocząć? Zdystansowac się ?...pobyć poza domem?.

Myślę , że dla niektórych wyjście do kościoła było właśnie takim celem, gdzie każdy może przyjść,ubrać się ...pośpiewać, posłuchać, spotkać się i przespacerować w towarzystwie innych w drodze powrotnej do domu.

Każdy więc znalazł coś dla siebie, miłośnicy zgromadzeń i robienia czegoś razem odnajdywali się w tym tłumie, miłośnicy muzyki organowej i śpiewu również , podczas gdy miłośnicy spania i nicnierobienia  zasiadali obok miłośniczek najnowszych trendów mody, obserwatorek strojów, kolorów i deseni, kreacji swoich sąsiadek bliższych i dalszych.

Miłośnicy plotek odnajdywali tematy , każdy zaś z wyżej wymienionych odnajdywał swój kawałek nieba .

Było to w czasach gdy nie powstawały blogi lifestylowe a kościół dawał ogromne  możliwości.

Nie było serwisu plotek.pl lub pomponik pl a w drodze z kościoła można było usłyszeć taaaakie rzeczy o których się fizjonomom ani nawet Wszystkim Świętym  nie śniło. Nigdy.

Tak więc kościół, mogący zastąpić wszystko i wszystkich , każdą instytucję i osobę spełniał rozliczne rolę przy okazji hołdując bardzo zbożnym celom.

Można się było w nim po prostu zwyczajnie pomodlić...i wierzę, że może nawet całkiem sporo osób chodziło właśnie w tym celu bo człowiek od zawsze jest otwarty na wzniosłość na transcendent...i to poszukiwanie czegoś /kogoś większego wpisane w naturę człowieka jest według teologii naturalnej dowodem na istnienie Boga.

Tu przypomina mi się dość zabawna historia z babcią Anną .

Kiedyś już jako starsza kobieta, już jako matka księdza wybrała się do naszej rodzinnej parafii do naszego kościoła pw Świętej  Marii Magdaleny na jakąś bardzo uroczysta mszę świętą

Nie wiem jaki ważny powód stanowił o wyjątkowości tej właśnie mszy ale wiem, że tego dnia ubrała się szczególnie elegancko, niedzielnie a może i lepiej niż niedzielnie.

Jesteśmy u nas zwyczaj, że gdy msza sprawowana jest za kogoś kogo dobrze znamy wówczas dodatkowo podczas ofiarowania chodzimy w specjalnej procesji aby wrzucić ofiarę do skarbonki przy ołtarzu głównym.

Kiedys ofiarę składało  się za oltarz i pamiętam jak mama z koleżanką opowiadały jak to w dzieciństwie wrzucały do skarbonki za ołtarzem guziki i inne płaskie przedmioty .

Koleżankę mamy zawsze fascynowali kapłani toteż często ciągnęła moja mamę na plebanię obecnie sama pracuje na jednym  ze slaskich probostwo gdzie można by rzec jednym słowem spełnia się w posłudze .

Tak też moja prababcia uczyniła, poszła z ofiarą  w procesji i gdy była już na środku kościoła, na widoku wszystkich , całego wypełnionego po brzegi kościoła i czuła wzrok wszystkich zebranych  na sobie wówczas nagle spostrzegła że jej odświętne buty pasujące do odświętnego stroju zostały w domu ,ona stoi na środku kościoła w niezbyt nowych ,rozczlapanych ,wielkich zimowych kapciach domowych.

Podobnie jak wiele  kobiet i moja prababcia Anna odsiadywała swoje w kościele...a gdy zmarła zajęłam jej miejsce obok ciotek z rodziny.

Dzisiaj zdumiewa mnie tylko fakt - jak to możliwe? jak do tego doszło? jak mogło się to stać? dzisiaj po raz pierwszy pytam się siebie dlaczego poszłam ta drogą? i próbuje zrozumieć.

Może dlatego, że wywodząc się z takiej rodziny z Chorzowa Starego innych zachowań nie widziałam?

Może dlatego, że tak było  w tym miejscu gdzie żyłam ,że przez myśl nie przeszło nawet komukolwiek ,że do kościoła można nie isc,podważać dogmaty wiary i nie być oddanym  temu czemuś co teraz trudno nazwać ?

Tak więc wyrosłam w rodzinie, która chodziła do kościoła, która przy drzwiach miała powieszona kropielnice jakby z kościoła wchodziło się do domowego kościoła ..tak i tam kontynuowało się polityke kątów...pal sześć Ewangelia i prawda.

Gdy do nas przychodziła kolęda to już tego dnia dalej nie szła.

Komże i komezki zawisły na hakach i było przyjęcie. Dlugo bo do nocy prawie wisiały prawie liturgiczne szaty na wieszakach mosiężnych zawieszonych na ciemnodrewnianej boazerii ,sztukaterii ,wyrzeźbionej ,przechodzącej w garderobiane lustra w długim ciemnym przedpokoju .

Wszystko było tak wielkie,poważne i ciemne i niedostępne jak w Kościele.

Przysadziste meble drewniane , rzeźbione, pianino czarne , ogromne krzesła z głowami lwimi i długi niekończący się stół biesiadny.

Byłam mała i to wszystko wydawało mi się jeszcze potężniejsze.

Bylam w takim wieku, że goniłam się po mieszkaniu z ministrantami.

Moja babcia ani też moja mama nie uczestniczyły w tych zgromadzeniach  ale dziadek mnie zabierał wszędzie, on był bratem księdza , on nigdy nie odszedł od swojej mamy ...miała już wtedy 90lat i powieszony nad łóżkiem list oraz różaniec a także zdjecia z prymicji swojego Hanika. Dzisiaj te przedmioty są relikwiami.

Wtedy chociaż już otoczone wielką czcią były na wyciągnięcie ręki i gdybym  tylko chciała mogłam dotykać ich codziennie.

Instynktownie czułam jednak , że to miejsce na ścianie  to coś więcej niż obraz święty ,więcej niż ołtarz ,nawet więcej niż ikonostas.

Wyrosłam w domu gdzie tzw Boga dostawało, się miało we krwi a powołanie do służby kościołowi płynęło w żyłach .

Czasem siedziałam z prababcią w jej pokoju, przy stole, w otoczeniu kotów i pamiątek po Haniku.

Opowiadała o nim ,,patrz mój syn, on nic nikomu nie zrobił, tylko przynosił ludziom pieniądze a oni go zabil", i chociaż niewiele wówczas z tego rozumiałam czułam , że to jest bardzo ważne.

Było, bo nasz Hanik był znakiem sprzeciwu, nie płynął z prądem ...mógł żyć wygodnie i przesiedzieć tę wojnę a  jednak ...potrafił mówić,, nie ,,zlu i tak Chrystusowi.

Czasem zazdroszczę mu , że umierając tak młodo odszedł pełny ideałów , które my utraciliśmy odkrywając prawdę.

Gdy umierał był jeszcze w takim wieku że się wierzy i oddaje życie za to w co się wierzy.

Naśladował Chrystusa a naśladując liczył się z tym, że podobnie jak On będzie niezrozumiany...i był aż do końca.

Trzeba pamiętać że w chwili gdy zginął za swoje przekonania miał lat 28 tyle ile mogło by mieć np moje dziecko gdyby mi się udała pierwsza randka. Był to wiec wiek, w którym ideały młodzieńcze są tak  silnie  , jeśli więc w coś wierzymy jeszcze wybrzmiewają w nas i dużo jesteśmy w stanie poświęcić dla jakiejś idei ,która późniejsze życie być może zweryfikuje kiedyś tam , tylko że dla niego po prostu już zabrakło tego ,,kiedyś tam,, Został bohaterem.

Wiele lat później zastanawiałam się jaki był? czy taki jak cała nasza rodzina czy jednak bardziej podobny do Boga czy do kościoła?

ogłoszony błogosławionym przez instytucję , która robi ludziom krzywdę, która skrzywdziła mnie...kiedyś dowiem się może ,dziś dla mnie jest święty...ale czy tak święty jak papież za którego pontyfikatu można było w kościele  bezkarnie gwałcić dzieci?

Sama tam przyszłam , gdy jako 14latka szukałam odpowiedzi na to co  tak na prawdę moja rodzina widzi w tym gmachu w tej instytucji i do dzisiaj chyba  jej nie znalazłam .

Moja mama mówiła ,,w kościele niczego złego się nie nauczysz,, i dziś jestem pewna, że to jej największy błąd, największą pomyłka.

Jedno jest pewne , że mało było miejsc do których wolno mi było chodzić.

Dom -szkoła -kościół, kościół -dom -szkoła ,szkoła -kościół -dom ...takie to proste i tak na prawdę tylko tyle ,w różnych konfiguracjach ale tyle .

W domu stały zestaw, w szkole też, jedynie w kościele poza stałym zestawem ludzie się zmieniali...ministranci się zmieniali, księża się zmieniali.

Ja też się zmieniałam z dziewczynki w nastolatkę , z licealistki w studentkę , z dziecka w kobiete i chociaż dorastałam w dziwnych warunkach moje marzenia i pragnienia pozostały takie same jak plany innych młodych kobiet a przynajmniej większości z nich.

Pragnęłam się zakochać, przeżyć wielką miłość , mieć dom , dzieci a jednocześnie służyć Bogu bardzo, bardzo ,dużo bardziej niż inni ludzie.

Te dwa dążenia wciąż się przenikały, to kłóciły się we mnie to godziły .

Po kilku latach wyrywania się do klasztorów przeróżnych ostatecznie dwie kwestie zaważyły na tym , że zdecydowałam się głosić Słowo Boże jako świecka katechetka.

Jedna z nich to strach przed znalezieniem się w gronie lesbijek- orientacji do której nabożeństwa nie czułam, druga sprawa bardzo chciałam zrealizować się jako kobieta i matka .

Z czasem wyrosłam z wieku ministrantów i w sposób naturalny ciągnęło mnie do mężczyzn...miałam lat 19,20...22 i więcej no i nie byłam brzydka...waga gwiazdorska coś ok 45kiligramow, Talia osy,opalone ciało i długie czarne kręcone lekko włosy, których było tyle jak gdyby pochodziły od trzech osób.

Oni czasem też nie byli brzydcy....Piekni, młodzi , teraz wiem, że też naiwni , zapatrzeni w ideały, które były też moimi ideałami i chociaż istniały w słowach i na piśmie a to było już coś, to wystarczało żeby wierzyć i wzajemnie się nakręcać.

Wszystko było bardzo naturalne w sumie a zarazem takie wyjatkowe.

Nic nie było zwyczajne.

Świece , kadzidła, powłóczyste szaty,  półmrok, piękna i potężna muzyka organowa.

Wszystko takie  enigmatyczne i na maksa ,smakowałam , dotykałam tej niemożliwości więc i chłonęłam całym ciałem i duszą .

W zasadzie wiara, powołanie i podniecenie w towarzystwie młodych kleryków i księży ciągle się przenikały...i chyba nie tylko ja nie potrafiłam czy też nie chciałam tego rozdzielać.

Bylo dobrze, pięknie, wzniosle, nigdy nie nudno i faktycznie na kilka lat studiów teologicznych to wystarczało.

Spotkania modlitewne, mszę , śpiewy oazowe, modlitwy ,gitara i wyjazdy pielgrzymkowe,festiwale religijne, koncerty, spotkania młodzieży w katedrze ,wyjścia na basen z księdzem i wyjazdy w góry w całej grupie parafialnej młodzieży.

Nikt nie liczył spojrzeń i dwuznacznych wypowiedzi, insynuacji. 

Nikt nic nie tracił na tym etapie platonicznego szaleństwa.

W zasadzie, prawie nigdy i ogólnie rzecz biorąc te wspolbycie mnie w szeregach kościoła nie przekraczało granic przyzwoitości a może tylko mnie, nam  tak sie wydawało?

Potem poznałam jego ,trzy miesiące po jego święceniach w 1998 roku, gdy zaczął posługę w parafii w której uczyłam religii.

Był inny od innych mężczyzn, nawet inny od innych księży.

Od początku była chemia,chemia , dużo za dużo chemii.

Zawsze wiedziałam, że będzie mój.

Był....a potem powiedział ,,co się dzieje w Las Vegas zostaje w Las Vegas,, 

...i po latach wreszcie zrozumiałam ,że mam swojego Boga, że wreszcie go znalazłam , że wszystko się rozjaśniło, że wreszcie wiem gdzie jest mój Bóg.

Mój Bóg mieszka w Las Vegas.





Popularne posty z tego bloga

22. Kobieta z Kamienia

Właściwie to niewiele miałyśmy kontaktu a jednak jest chyba najbardziej tajemnicza postacią tego dramatu. Niewiele o niej wiem ale intryguje jak mało kto. Pojawiła się na samym początku naszego razem z panem,,X,, Wyświetlała się na ekranie jego telefonu z 50 razy dziennie albo i więcej.  Bylo to gdy był pierwszy raz z nami na wycieczce...a ona dzwoniła i dzwoniła ...a on nie odbierał i nie odbierał. W końcu odebrał ....mowil ,że nie może teraz rozmawiać,że jest na wycieczce ze znajomymi. Przypomne , że znajomi to ja, ja i dzieci to już w wersji pana ,,x,,dla postronnych osob cala ekipa. No więc był z ekipą kiedy ona dzwoniła z problemami, prosiła o rozmowę. On nie miał zamiaru.Nie miał czasu ,nie mial serca...teraz to znam...wtedy uśmiechał się i przytulał mnie. Podczas  któregoś z następnych wyjazdów kobieta z Kamienia pisała ...wreszcie opowiedział mi ,że to młoda i brzydka kobieta, że jest chora i dlatego do niego pisze i wydzwania. Ze cierpi na jakąś chorobę psychiczną

Mysli

 Pani, że oni się z tym wszystkim jakoś kryli? Nie...ona wrzucała fotki u siebie, u niej to oni  sobie spacerowali bez zażenowania. U niego na parafii to może i się kryli trochę tylko. W Świerklańcu spacerki,to było na porządku dziennym. Wspólne wybieranie wspólnego samochodu. Wakacje?proszę pani to ja zabierał. Wykorzystał , że dziewczyna bez ojca wychowana, że matka nie była bogata, bieda w domu to jej fundował.  Zaczęło się gdy miała nie całe  15lat i trwało dobrych kilka. To już była jego druga parafia, babcie ofiary nosiły, intencje były to i urlopy, wyjazdy, baseny. Ta dziewczyna teraz ma 33lata on 51.Ona nigdy nie ułożyła sobie życia ,chyba nie potrafi po czymś takim co ja spotkało z rąk księdza. Ja walczyłam o Kasie, dwa razy sprawa trafiła do kurii w Katowicach . Gdy było z nią na prawdę źle wtedy kilka osób , w tym ja zjawiliśmy się na probostwie w Swietej Trójcy  na Szarleju w Piekarach. Wtedy Ks Krzysztof Holynski zdziwił się, nawet bardzo ale przyjął nas spokojnie, że skup

List otwarty do Arcybiskupa Adriana Galbasa

       Szanowny Księże Arcybiskupie! Jestem bliską krewną błogosławionego ks Jana Machy i ważna jest dla mnie Jego misja. Jestem też córka, matką samotnie wychowującą dzieci, nauczycielką, teologiem i od niedawna dziennikarką a także osobą chorą na raka i inną chorobę przewlekłą oraz byłą kochanką KS Krzysztofa Holynskiego.  Krzywdę, jaka spotkała mnie ze strony tego kapłana diecezji katowickiej jak i całego kościoła czyli świeckich i duchownych w naszej archidiecezji  opisałam w swojej książce pt,Dziewczyna w glanach, Bóg w Vegas". Książka dobrze się sprzedaje , co bynajmniej nie jest tożsame z dużym dochodem ale cieszy się ogromnym zainteresowaniem, zwłaszcza w tych parafiach, w których swoją posługę pełnił  a raczej siał zgorszenie ten człowiek. W 2019roku KS Krzysztof skontaktował się ze mną i od tego czasu szukał kontaktu nieustannie, zapraszał mnie do siebie na plebanię, proponował wyjazdy, organizował wycieczki i wakacje dla mnie i moich dzieci.  Wyznawał mi miłość, mówił o